Dobry TEX-MEX w Warszawie - czyli Gringo Bar w naszej opinii
- Blog
- Posted by: Łukasz Sawa
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Samo pochodzenie słowa „gringo" nie jest zbyt pochlebne, określa turystę zwiedzającego Amerykę Łacińską. Geneza powstania tego słowa jest dość prozaiczna - pierwotnie nazywano tak cudzoziemców, osoby, które nie mówiły po hiszpańsku i pochodziły m.in. ze Stanów Zjednoczonych. Co wspólnego i czy coś wspólnego ma z tym faktem lokal Gringo Bar. My postaraliśmy się tego dowiedzieć u źródła i opisać nasze wizyty.
Lokal „Gringo Bar" (celowo nazywamy lokal, ponieważ nie ma nic wspólnego z restauracją) inspiruje się, jak mówią sami właściciele, kuchnią tex-mex. Skosztujemy tutaj między innymi tacos, burrito czy quesadille. Dodatkowo obsługa bardzo często sięga po polskie sezonowe produkty. Trzeba przyznać, że wyjąkowo odważnie al i dobrze łączą składniki, które wydawałobysię, są nie do połączenia.
Miejsca w nim może nie wiele, dosłownie dla garstki osób, ale jeśli chodzi o atmosferę do jest tam bardzo przyjemnie. Co najważniejsze... jest czystko i schludnie. A nie jest to łatwe do utrzymania w lokalach serwujących tacos.
Tacos powinno jeść się przestępując z nogi na nogę, żeby nie pobrudzić sobie butów spadającym nadzieniem :)
Miejsce bardzo hipsterskie, znajduje się w jednej z kamienic pośród ciasnych uliczek Mokotowa, zaraz przy ulicy Puławskiej. Wadą tego miejsca jest to, że czasem ciężko znaleźć miejsce do parkowania – ale to problem zmotoryzowanych :)
Ważne jest żeby do Gringo Baru trafić w dobrą pogodą, ponieważ można tam miło spędzić czas na powietrzu. Na zewnątrz porozstawiane są wysokie stoły i drewniane krzesła barowe. Praktyczne i bardzo pomocne. Na szczęście ulice nie są jakoś szczególnie uczęszczane przez samochody – więc można z przyjemnością posiedzieć. W około zawsze znajdzie się jakiś klient oczekujący na zamówienie. To bardzo dobra okazja do zawierania nowych znajomości i wymiany opinii o jedzeniu. Jeśli wolicie czas spędzić na niewielkiej powierzchni w środku lokalu, to też jest bardzo przyjemnie. Pozytywnie zaskakuje brak unoszącego się zapachu w lokalu – co na tak małej przestrzeni jest rzeczywiście sukcesem. Nie wiemy czy to efekt dobrego wyciągu, czy otwartych drzwi – ważne, że wychodzi się z GringoBaru bez zapachu jedzenia i kuchni na ubraniach. Wielkość ma znaczenie? Może i ma, ale w tym przypadku absolutnie nie wpływa na smak.
Za każdym razem, gdy się tu nie pojawiamy, miejsce jest oblegane przez rzesze ludzi, choć nie jest tanio. Ale coś za coś... „wiesz za co płacisz". Chłopaki nie żałują, może i to trochę kosztuje, ale głodni nie wyjdziecie. Dużo dają i wręcz ciężko się to je, z tacosów się wręcz wysypuje. Pomocne są wtedy drewniane jednorazówki (widelec, nóż, łyżka...), którymi o wiele prościej zgarnąć to co wyleci. Szczerze? Jeśli chodzi o nas, to sztućce są zbędne, nigdy, ale to nigdy nie powinno się jeść tacosów przy ich pomocy. Do tego używamy rączek i palców :)
Upaprałeś/łas się?
Na stołach znajdziecie nie tylko serwety, ale i wilgotne ściereczki, którymi można wytrzeć dłonie.
Co jeszcze fajne?
Jeśli spędzacie już czas w środku, to zapewne będziecie zdani na zaj.....stą hiphopową muzę, przy dźwiękach zespołu House of Pain – o ironio, bardzo adekwatna muza do miejsca i salsy habanero, ale także przy muzyce Funkdoobiest czy też Young Black Teenagers. Jeśli chodzi o mnie... w to mi graj, zacna muza z czasów kiedy to maniakalnie słuchałem takich beatów.
Tacos podawane są w trio, możecie zamówić z trzema rodzajami nadzienia – chili con carne, gringo chicken lub wege, wg własnego uznania. Oczywiście w tortillach kukurydzianych. Do tego wspaniałe dodatki. Poza tacos w Gringo Bar możecie jeszcze zjeść quesadillas, burritos, zupy, nachos z guacamole itd. itp. Można wymieniać i wymieniać, najprościej chyba ich odwiedzić i samemu wyczytać na tablicy (menu) popisanej kredą. A jeśli nie wiecie, poradźcie się chłopaków, na pewno Wam coś polecą, zaufajcie im.
Kilka ujęć tego czym można pobudzić kubki smakowe:
Tacos - podawane z rewelacyjnymi salsami: mango-chili, quacamole, papaja-estragon, malina-chili, gringo-habanero, pomidorowa. Wszystkie robione są w Gringo Barze, składniki są najwyższej jakości. Wszyscy, dla których ważna jest jakoś i świadomie wybierają produkty i składniki, będą usatysfakcjonowani. A co nas naprawdę cieszy? To że wszystko posypane jest jednym z naszych ulubionych dodatków niesamowicie aromatyczną świeżą kolendrą. Często można trafić na dodatki z sezonowych produktów. Warto więc do nich wpadać.
Quesadilla... w tortilli pszennej, ale również dobra. Sera też nie żałowali.
Burrito, w pszennej tortilli, wielkie :) I co najważniejsze, bez żadnych dodatkowych zapychaczy w postaci ryżu (co bardzo popularne jest w innych podobnych lokalach). W środku burrito znajdziecie to co naprawdę treściwe. To też możecie sobie zamówić w różnych skalach ostrości.
Wszystko zapakowane w firmowe pudełka, opatrzone logotypami.
Można też podłączyć się pod fajną zupę, nam trafiła się zupa krem z kukurydzy z pop corn'em i musem malinowym. Byliśmy już opchani jak po obiedzie u babci, miejsca nie było za wiele, nie potrafiliśmy sobie jednak odmówić i spróbowaliśmy chociaż małej ilości z kubeczka.
Wszystko można jeść w 3 skalach ostrości (wg uznania) oraz co wytrzymalsi mogą sięgnąć z ostrością jeszcze nieco wyżej po coś, co „piecze dwa razy" – dostępna jest jeszcze salsa habanero. Daje radę i gwarantujemy, że wyjdziecie z poczuciem poparzonego podniebienia.
Podsumowanie
Wiele lokali tego typu mogłoby się od nich uczyć, a przecież na warszawskiej „scenie" kulinarnej są dopiero od kwietnia 2014. Niedawno obchodzili pierwszy roczek:) Jedynie ceny są trochę wysokie, ale czasem warto dopłacić parę złotych i zjeść naprawdę fajne rzeczy jako alternatywa i odpoczynek dla żołądka od burgerów czy kebabów. Zresztą to nawet nie ma porównania i przepaść dzieli te smaki. Szkoda, że nie znajdują się gdzieś bliżej centrum i przynajminej my musimy dymać dość spory kawałek, ale nie przeszkadza nam to. Dobre miejsca same się bronią o czym świadczy również nagroda.
Wiele podobnych rzeczy już jedliśmy w życiu, ale to co serwują w Gringo Bar jest naprawdę dobre. A haa... żeby nie było tak cukierkowo i lukrowo, i żeby nie było tak oh... i ah... to jedząc burrito o mało się nie udusiłem... znalazłem dużej wielkości liść laurowy, który przykleił mi się do podniebienia niczym krówka ciągutka. Z drugiej strony to dowód na to, że jedzenie jest przygotowywane przez nich z prawdziwymi przyprawami, a nie z czegoś dziwnego i bliżej nieokreślonego pochodzenia.
Nie jest łatwo podnieść sobie na starcie poprzeczkę i trzymać jej poziom. Chłopaki wiedzą co robią i co serwują. Naprawdę mają pojęcie o tym, jak karmić i dobrze karmić. Jako gringo nieźle sobie radzą :)
Ale Meksyk poleca to miejsce z czystym sumieniem. Bardzo dobre miejsce.