Restauracja w hotelu Poziom 511 w Ogrodzieńcu - kuchnia w najlepszym wydaniu od Oliwii Bernady
- Blog
- Posted by: Magda Sawa
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Niemal każdy ma takie miejsce, do którego lubi wracać. Podobnie jest i w naszym przypadku. Jednym z takich miejsc jest hotel Poziom 511 w Ogrodzieńcu. Mieliśmy okazję już kiedyś spędzić tam miło czas, o czym już pisaliśmy w artykule Dobre miejsce na długi weekend i wakacje - POZIOM 511 Design Hotel & SPA. Zakochaliśmy się w tym miejscu – okolicy, hotelu, atmosferze i przede wszystkim w daniach z restauracji hotelowej, wychodzących spod ręki Oliwii Bernady, która jest tam szefem kuchni. A trzeba przyznać, że Oliwia wie jak uszczęśliwić nawet najbardziej wymagające kubki smakowe.
Będąc w okolicy Ogrodzieńca nie mogliśmy sobie odpuścić i wypuściliśmy się wrzucić coś na przysłowiowy ząb w rewelacyjnych okolicznościach przyrody z dala od miejskiego zgiełku. Hotel 511 położony jest w samym sercu Jury Krakowsko-Częstochowskiej na szczycie najwyższego wziesienia. Wystarczy kilka kroków i można podziwiać ruiny Zamku Ogrodzienieckiego. Tutejsze warunki sprzyjają powolnemu delektowaniu się potrawami przygotowanymi w głównej mierze z produktów sezonowych pochodzących od lokalnych dostawców.
Wokół wapienne skały, piękna zieleń, na polanie leżaki... jednym słowem chillout :D Wybraliśmy stolik na tarasie. Fakt... w środku jest może bardziej „ąę” ale za to na zewnątrz podczas pięknej pogody jest o wiele bardziej relaksująco :)
Wybór dań nie jest łatwy. Najchętniej spróbowałoby się wszystkiego. W restauracji obok stałego menu jest też karta specjalna szefa kuchni „Oliwia Bernady poleca”. Nie mogliśmy więc inaczej jak właśnie zaufać Oliwi i wybrać z tej właśnie karty większość potraw. Wkładka co jakiś czas się zmienia, więc jest szansa, że podczas Waszej wizyty diametralnie może się już różnić. Ale bez paniki... czasem bywa tak, że coś z „wkładki” trafia do karty regularnej :)
A co nam się trafiło tym razem?
Zamówiliśmy kilka dość zróżnicowanych dań od przystawek, przez dania główne po desery. Jako przystawki wybraliśmy ceviche z jesiotra z olejem szczypiorkowym, kompresowanym ogórkiem i emulsją kolendrową oraz plastry rozbefu na sosie z młodych jabłek z kompresowanym ogórkiem gruntowym i chipsami z korzenia pietruszki. Już sam „wstępniak” pobudza ślinianki. Przystawki w 100 procentach spełniły nasze oczekiwania. Ceviche, jakże bliskie naszym kubkom smakowym, okazało się strzałem w 10. Mięso ryby bielutkie, co świadczy o tym, że było perfekcyjnie ugotowane na zimno w soku z cytrusów, do tego kolendra... i ten ogórek idealni dopełniający danie :)
Jeśli chodzi o plastry rozbefu, to i w tym przypadku danie kompletne, nie tylko wizualnie, ale i smakowo. Mięso miękkie, przygotowane w technice souse vide, do tego sos z młodych jabłek, idealnie współgrający z mięsem... i te chipsy z korzenia pietruszki... niebo w gębie :)
Same przystawki już zaspokoiły smak, ale z drugiej strony jeszcze bardziej pobudziły ślinianki... a karta menu aż krzyczała weź jeszcze to, nie, a może to... wybór nie był łatwy, ale jednak musieliśmy podjąć jakąś decyzję :) Zamówiliśmy. Krem z cukinii i consomme z brokuła.
Krem z cukinii z wędzonym jesiotrem i marynowaną fasolką szparagową – czapki z głów :) Konsystencja i smak rewelacja, jak i wędzony jesiotr z pobliskiego stawu od lokalnego dostawcy. W ostatnim czasie panuje moda na wszelkiego rodzaju kiszonki i marynaty. W tym daniu Oliwia również wykorzystała tę technikę w postaci marynowanej fasolki szparagowej, której lekka kwaskowatość świetnie przełamywała smak kremu.
Consomme z brokuła z musem i chipsem z brokuła i plastrami cielęciny – to mniej więcej rosół/wywar. Consomme bardzo bogate w smaki, którego dopełnieniem była miękka i przepyszna cielęcina.
I teraz dochodzimy do dań głównych. Na początek filet z pstrąga z maślanym bobem, komosą ryżową z orzechami włoskimi, grillowanym żółtym pomidorem i sosem lubczykowym. Podobnie jak jesiotr w kremie z cukinii, tak i pstrąg pochodzi od lokalnego dostawcy. Świeżość gwarantowana... i to się bardzo wyczuwa w każdym kęsie ryby. Do tego młody bób z mega maślanym posmakiem. A co z komosą ryżową? Komosa ryżowa, inaczej zwana quinoa, to bardzo meksykański składnik, niesamowicie zdrowy. Połączenia komosy z orzechami jeszcze nie mieliśmy okazji próbować i możemy powiedzieć, że niesamowicie przypadło nam do gustu. Świetnie razem współgra. Dopełnieniem dania jest pomidor grillowany i obłędny sos lubczykowy. W każdym kęsie wyczuwa się bogactwo smaków.
Kolejnym daniem głównym był comber jagnięcy na puree selerowo-waniliowym z palonym kalafiorem, borówkami i sosem agrestowym. Combry maja to do siebie, że bardzo łatwo je zwyczajnie spierniczyć, albo przez przeciągnięcie albo niedociągnięcie, przez co mięso jest gumowate i zatyka jamę ustną na resztę wieczoru. Jagnięcina, żeby była dobra, musi być zrobiona „w punkt” – ta była – miękka i soczysta. Do tego te borówki i sos agrestowy... kwaskowy. Pycha! Danie uzupełnione o genialne puree z selera i wanilii. Puree lekko słodkawe ale przełamane goryczką z palonego kalafiora. Wszystko do siebie pasujące :)
I na koniec słodka rozpusta w postaci deserów :) Na początek parfait z siemienia lnianego z sosem z palonej marchwi i smażonymi czereśniami. Parfait to generalnie masa mleczno-jajeczna wymieszana z bitą śmietaną w postaci lodów. Takie desery podaje się przeważnie w wysokich szklankach. W tym wypadku Oliwia przełamała ten stereotyp podając na talerzu. Kolejna rzecz to dwa na pozór nie pasujące do deseru składniki, siemię lniane i marchewka... ale tylko na pozór niepasujące, bo stworzyły danie bardzo przemyślane smakowo... i te czereśnie :) Coś wspaniałego!
I ostatnia już pozycja kulinarnego wieczoru - creme brulee. Deser zamówiony z karty regularnej, Bardzo lubimy creme brulee i nie mogliśmy się mu oprzeć :) W konsystencji pysznego „budyniu” do którego żeby się dostać trzeba się przebić przez chrupiącą skorupkę palonego karmelu :) Deser idealny.
Podsumowanie:
Nasza recenzja ma same „ochy i achy” ale to zrozumiałe. Nie znaleźliśmy żadnego słabego punktu, podobnie było podczas pierwszej wizyty. Szefem kuchni w Poziom 511 jest Oliwia Bernady uczestniczka polskiego wydania programu Top Chef. Jak widać i czuć po serwowanych daniach nie znalazła się tam z przypadku :) Wszystkie dania są bardzo przemyślane. Oliwia stawia na produkty głównie sezonowe od lokalnych dostawców i to czuć w każdym kęsie. Cenowo może nie jest najtaniej, ale czego się spodziewać po restauracji przy hotelu czterogwiazdkowym, do tego cudowne okoliczności przyrody i genialne jedzenie... za to się drodzy Państwo płaci. Tak czy inaczej jeśli będziecie w okolicy to gorąco polecamy odwiedzić restaurację i przekonać się na własnych kubkach smakowych.