WTF - czyli Warsaw Tortilla Factory w Warszawie
- Blog
- Posted by: Łukasz Sawa
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Warsaw Tortilla Factory czyli w dosłownym tłumaczeniu fabryka tortilli. Natomiast sam skrót WTF można odbierać na dwojaki sposób :) Jak sama nazwa wskazuje, z miejsca możemy ocenić co znajdziemy w środku i jaki rodzaj kuchni jest tutaj serwowany. Restaurację, a raczej pub odwiedziliśmy dwukrotnie - raz przy pełnej sali, wieczorkiem, w środku tygodnia, gdy warszawiacy i przyjezdni wychodzą na tak zwane „rozerwanie" po pracy. Drugim razem byliśmy w weekend, w porze obiadowej. Na dworze ciepło (pora jeszcze niby zimowa) niespecjalnie ludziom chciało się opuszczać domy, więc była to pewnego rodzaju okazja do zjedzenia w ciszy i w miarę pustej sali. A jaka nasza opinia o Warsaw Tortilla Factory? O tym w naszej recenzji.
Restauracja, a raczej, można śmiało użyć stwierdzenia, „pub" serwujący dania meksykańskie i TEX-MEX, to miejsce bardziej do spotkań towarzyskich niż na romantyczną kolację we dwoje. Wieczorami panuje tu gwar, głośna muzyka i ścisk. To miejsce gdzie częściej niż często ludzie spędzają czas słuchając muzyki na żywo czy oglądając mecze. Na profilu Facebooka można zresztą znaleźć publikowane z dużą częstotliwością informacje na temat meczy, w szczególności ligi angielskiej – i nie bez powodu... przebywając w Tortilla Factory, można odnieść wrażenie, że znajdujemy się w angielskim pubie... nie pasuje tylko trochę ta kuchnia meksykańska :) Dziwne połączenie, ale jakoś działa. Nam nie udało się nigdy niestety trafić na wieczór przy muzyce na żywo, ale i tak było bardzo sympatycznie.
Zacznijmy od jedzenia i pustej sali
Wybraliśmy spokojniejszy dzień, żeby w komfortowych warunkach popróbować i smakować. W ten dzień trochę było trochę zimno więc jak nic potrzeba była skonsumować coś rozgrzewającego. Do Tortilla Factory wybraliśmy się z pełną premedytacją i nastawieniem na meksykańską kuchnię. Miała rozgrzać nasze zmarznięte dłonie.
Pierwsze wrażenie
Tortilla Factory znajduje się na ulicy Poznańskiej. Ulicy, która znana jest w Warszawie z dużej ilości restauracji, pubów, knajp i knajpeczek, tych mniejszych i tych większych. Miejsce, w którym znajduję się Tortilla Factory niespecjalnie rzuca się w oczy. Od zewnątrz zwykła kamienica z „przyczajonymi" drzwiami. Z daleka rzuca się jedynie mały, żółty szyld z logo przypominającym sombrero z kołami zębatymi, notabene bardzo odpowiadające nazwie.
Pokaż nam swe wnętrze...
Po przekroczeniu progu, jak już wcześniej pisaliśmy klimat bardziej pubowy niż restauracyjny. Stoliki poustawiane niezbyt gęsto. Wystrój też bardzo minimalistyczny i nic a nic nie przypominający meksykańskiego klimatu. Bardziej chyba industrialny... w końcu tortilla factory :P
Obsługa
Nic nie można zarzucić, może jedynie lekką opieszałość. Byliśmy sami, a odnosiliśmy wrażenie jakby obsługiwano jeszcze kilka stolików... Ale doczekaliśmy się na kartę i mieliśmy okazję złożyć zamówienie.
Zamówienie
Jako, że potrzebowaliśmy rozgrzewki po zimnym spacerze, zamówiliśmy sobie zupę krem z kukurydzy – w karcie nazwana sopa de elote – podawana z krewetkami San Antonio... i tu zonk! Zupa smaczna, nie można nic zarzucić, ale niestety gdzie te krewetki? Ani jednej! A w karcie są...
Następnie zamówiliśmy flautas (smażone tortille z nadzieniem) i jalapepo (w kuchni meksykańskiej nazywane chiles rellenos – małe papryczki jalapeno wypełnione białym kremowym serkiem, panierowane i smażone na głębokim oleju) no i skrzydełka – baaaardzo pikantne, oczywiście na własną odpowiedzialność :)
Efekt wizualny dań
Trochę pozostawia do życzenia, można śmiało użyć stwierdzenia, że przenieśliśmy się w czasie..... do czasów PRL. Każde danie nawiązywało do „epoki" komunizmu – liść sałaty, ćwiartki pomidora, sos w miseczce i danie właściwe. Identyczna sytuacja była przy flautas, przy jalapepo i przy skrzydełkach...
Smak
Podane nam dania odbiegały jednak smakiem od wyglądu. Smakowały o wiele lepiej. Wspomniana już wcześniej zupa pomimo braku krewetek była dobra. Troszkę gorzej było z flautas :(
Zacznijmy od tego czym jest flautas... jeśli znacie sajgonki, to jest to coś podobnego, tylko że w wydaniu meksykańskim. Różnica polega na tym, że zamiast papieru ryżowego stosuje się tortillę. Oczywiście można wypełniać różnego rodzaju farszami, a na koniec podobnie jak przy sajgonkach, smaży się to na głębokim oleju. W Tortilla Factory można sobie wybrać z nadzieniem: grillowany kurczak, soczysta wieprzowina lub warzywa. Z trzech rodzajów nadzienia wybraliśmy sobie „soczystą" wieprzowinę... i tu troszkę z soczystością był problem, mięso było trochę przesuszone, jak i tortilla w którą było zawinięte mięso. Bardzo „jechało" olejem. Naszym zdaniem trochę zbyt długo siedziało w oleju, jakby trochę krócej, byłoby super. Do togo podano nam zwykły sos czosnkowo-majonezowy... identyczny dostaliśmy do jalapepo.
Czas na jalapepo
Bardzo fajne, to danie było udane. Jalapepo były pikantne, wypełnione twarogiem z boczkiem. Fajnie zapanierowane i wysmażone. Przekąska udana i smaczna, szkoda tylko, że sos identyczny jak przy flautas...
A na koniec zostawiliśmy sobie skrzydełka miodowo-musztardowe – bardzo, bardzo pikantne... oczywiście w karcie występują w czterech stopniach ostrości, łagodne, średnio ostre, ostre... i zapierające dech w piersiach. Jak poprosicie, to jeszcze Wami się „zaopiekują" i dodadzą odrobinę więcej pikanterii, tak że z zapierających dech w piersiach, robią się ekstremalnie ostre :) I spełniły wymagania... jak pot oblał czoło, to dobry znak :) Polecamy fanom ostrej kuchni.
Wielki PLUS
Ten wielki plus za to, że do skrzydełek podano miseczkę z wodą i cytryną do przemycia dłoni po marynacie, bo jak wiadomo jedzenie skrzydełek sztućcami to profanacja. Nie róbcie tego nigdy, skrzydełka zawsze je się palcami! :)
A haa.... fani ostrej kuchni, po ekstremalnie ostrych skrzydełkach nie pijcie też wody, zamówicie sobie coś innego, najlepiej jakiegoś shota (jak wiadomo kapsaicyna rozbija się w alkoholu).
Podejście drugie, bardziej rozrywkowe.
Innym razem trafiliśmy już w bardziej rozrywkowym niż konsumpcyjnym celu. Jak wspomnieliśmy na początku, to bardziej miejsce w stylu PUB niż restauracja, no i potwierdziło się to wieczorowo. „Fabryka Tortilli" wypełniona była po brzegi, gwarno, masa ludzi głównie porozumiewająca się w języku angielskim no i głośna muzyka.
P.S. Polecamy kamikaze meksykańskie :) Seria fajnych shotów z tequili i grenadyny :) Bardzo oryginalne.
PODSUMOWUJĄC
Lokal, który jest już na kulinarnej mapie Warszawy od kilku lat. Do południa bardziej lunchowo (nie lubimy tego słowa... nie można użyć „obiad"?) Można coś zjeść w spokojnych warunkach i w cenach trochę niższych niż w karcie. Natomiast wieczorami w lokalu budzi się klimat PUBowy i bardzo towarzyski. Fajny klimat jeśli chcecie spędzić czas z bliskimi przy jedzeniu, napojach „wiadomych", fajnej muzyce lub meczu (to raczej do męskiego grona). Ceny trochę jednak wysokie, natomiast wybór w karcie jest na tyle spory, że każdy coś dla siebie znajdzie... szkoda, że jedynie te ceny przyduże, ale to z pewnością ukierunkowane pod klientelę zagraniczną, czego dowodem jest przewaga języka angielskiego.